- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Obiektywy
- Odsłony: 10669
Dosłownie w „lekkiej”, bo obiektyw waży 235 g, a maksymalną skalę odwzorowania 1:1 uzyskuje przy jednej z najkrótszych ogniskowych wśród optyki makro do lustrzanek. Gabaryty są więc małe, a cena zachęcająco niska.
Cechy unikalne i zastosowania
Nowy Micro Nikkor przeznaczony jest do lustrzanek niepełnoklatkowych formatu DX, a jego kąt widzenia odpowiada małoobrazkowej ogniskowej 60 mm. To jeden z najmniejszych ekwiwalentów w klasie optyki makro do lustrzanek APS-C, a co za tym idzie – jeden z najszerszych tu kątów widzenia. Do tego z typowym, dobrym światłem f/2,8. Małoobrazkowe 60 mm to okolice standardu, a ten w makrofotografii daje tę samą co popularne „setki” skalę odwzorowania z dwa razy mniejszej odległości. Ułatwia to fotografowanie znajdujących się bardzo blisko obiektywu motywów, na przykład zwierząt w akwariach
czy terrariach. Tak, tak, bo wtedy – w celu uniknięcia odblasków – obiektyw trzeba przytknąć do samej szyby. A podczas robienia zdjęć z tak narzuconej odległości, krótsza w porównaniu z „setkami” ogniskowa daje znacznie szerszy kąt widzenia oraz większą głębię ostrości. Możliwość uzyskania nowym Micro Nikkorem tej samej skali odwzorowania z mniejszej odległości przekłada się również na bardziej dynamiczną perspektywę. Fotografowany obiekt staje się większy w stosunku do elementów tła, których teraz na zdjęciu znajduje się więcej. Wzmacnia to znaczenie głównego motywu i pokazuje go w aspekcie otoczenia, to znaczy z większym jego udziałem. Obiekt zmienia też nieco wygląd (proporcje), inna może być również kompozycja. Efekty takie łatwo zaobserwujemy na przykład podczas fotografowania kwiatów, a ściślej – ich pręcików otoczonych płatkami. Oczywiście, każdy dobry obiektyw makro można z powodzeniem stosować do uwieczniania „normalnych” motywów, przy tradycyjnych odległościach zdjęciowych. Wtedy skala odwzorowania spada nawet do zera, z czym mamy do czynienia przy krajobrazie czy portrecie.
Przy maksymalnej skali odwzorowania korpus zwiększa swą długość niemal o 2 cm, a ukryta wcześniej w jego wnętrzu przednia soczewka wysuwa się mocno do przodu. Pierścień ręcznego nastawiania ostrości jest wąski. Powyżej niego znajduje się bagnet osłony przeciwsłonecznej, a średnica filtra wynosi tylko 52 mm.
Tylna soczewka jest nieruchoma, mimo że wraz ze zwiększaniem skali odwzorowania reszta układu optycznego wysuwa się do przodu. Wokół metalowego bagnetu znajduje się gumowa uszczelka. Ogranicznikiem zakresu ostrzenia możemy z pełnego zakresu odległości, zaczynającego się już od 16,3 cm, wydzielić – dla pracy autofokusa – zakres rozpoczynający się od około 20 cm. To tylko 4 cm różnicy, ale połowa całkowitego obrotu skali odległości!
Co to jest? To kostki pokrojonej pomarańczy, sfotografowane w skali odwzorowania bliskiej 1:1. Obiektyw z takim powiększeniem z łatwością odkrywa fascynujący świat małych przedmiotów, a nowy Micro Nikkor odwzorowuje je ostro, elegancko odcinając od tła. Skala odwzorowania 1:1,4, przysłona f/16.
Konstrukcja i ergonomia
Rozmiarami i wagą AF-S DX Micro Nikkor 40 mm f/2,8G przypomina tanie i ciemne kitowe zoomy niepełnoklatkowe 18-55 mm. Jest więc maksymalnie kompaktowy. Przy zwiększaniu skali odwzorowania z jego wnętrza wysuwa się tubus z większą częścią układu optycznego oraz znajdującą się w nim przysłoną. W ten sposób obiektyw wydłuża się maksymalnie o prawie 2 cm, a przednia soczewka, schowana wcześniej zupełnie w korpusie (przy odległości ustawionej na ∞), wysuwa się na sam jego przód przy skali odwzorowania 1:1. W tym samym czasie pokonuje większą odległość niż wysuwający się tubus, więc porusza się od niego szybciej. Jednak, jak się wydaje, elementy Dosłownie w „lekkiej”, bo obiektyw waży 235 g, a maksymalną skalę odwzorowania 1:1 uzyskuje przy jednej z najkrótszych ogniskowych wśród optyki makro do lustrzanek. Gabaryty są więc małe, a cena zachęcająco niska. wysuwającego się do przodu układu optycznego nie poruszają się względem siebie, chociaż tylna soczewka pozostaje nieruchoma. Nie widać tu więc typowego układu soczewek szybujących, ale – jak by nie było – nikonowska korekcja bliskiego zasięgu CRC (Close-Range Correction) jest. Skalę odwzorowania naniesiono powyżej skali odległości. Sprzężonego z nią pierścienia nastawiania ostrości nie obsługuje się zbyt komfortowo, bo jest wąski i stawia dość duży opór, ale za to pewnie dobiera się nim ustawienia. Nowoczesny AF-S DX Micro Nikkor 40 mm f/2,8G wyposażony też został w cichy i szybki silnik ultradźwiękowy (SWM), z funkcją ręcznego przeostrzania w autofokusie (M/A). Jednak bez wewnętrznego ogniskowania
automatyczne nastawianie ostrości nie jest tak „bezszelestne”, jak by można się było tego spodziewać. Natomiast szybkość pracy poprawia jeszcze – przy zdjęciach z większych odległości (portret, krajobraz) – działający w autofokusie ogranicznik ostrzenia. Zawęża on od dołu zakres detekcji ostrości do przedziału 20 cm – ∞. Niby to tylko 4 cm różnicy w stosunku do pełnego zakresu, ale zajmują one połowę skali odległości! Co też ciekawe, przystępny cenowo Micro Nikkor ma uszczelkę wokół metalowego bagnetu, a w komplecie z nim dostajemy jeszcze mocowaną bagnetowo osłonę przeciwsłoneczną.
Środek przekrojonej pomarańczy w naturalnej (w stosunku do wielkości matrycy) skali odwzorowania. Przy tak dużym powiększeniu trzeba mocno przysłaniać obiektyw dla zapewnienia dostatecznej głębi ostrości. Jednak nie widać, aby jakoś mocno cierpiała na tym ostrość wyostrzonego planu (dyfrakcja). Skala odwzorowania 1:1, przysłona f/32 (maksymalna).
To już nie jest typowa makrofotografia, a zwykłe zbliżenie motywu przy stosunkowo małej skali odwzorowania. Nawet przy otworze względnym uzyskujemy ostry jak brzytwa obraz, a rozmycie tła jest przyjemnie gładkie. Nowy Micro Nikkor dobrze więc sprawdzi się w portrecie, a nawet krajobrazie. Skala odwzorowania 1:10, przysłona f/3 (otwór względny).
Konstrukcja optyczna i jakość zdjęć
AF-S DX Micro Nikkor 40 mm f/2,8G nie ma szkieł specjalnych, ale jego 9-soczewkowa optyka (7 grup) wyposażona została we wspomnianą już – zapewniającą wysoką jakość zdjęć wykonywanych z małych odległości – korekcję bliskiego zasięgu (CRC). Dzięki niej przy każdym powiększeniu motywów zdjęcia mają zachwycającą ostrość. Tło rozmywa się gładko, w czym pomaga 7-listkowa przysłona o zaokrąglonych brzegach. Jakość obrazu jest wysoka w pełnym zakresie przysłon – zarówno przy otworze względnym, wykorzystywanym w tak zwanej fotografii ogólnej, jak i po mocnym przysłonięciu optyki w makrofotografii. Maksymalną skalę odwzorowania 1:1 uzyskujemy z odległości 16,3 cm, a jasność obiektywu spada wtedy nieco powyżej 1 EV – do f/4,2. Otwór f/4 mamy jeszcze w okolicach naturalnego odwzorowania 1:1,1, a przy rozpoczynającej prawdziwą makrofotografię skali 1:2 jasność wynosi f/3,3. Nominalne f/2,8 utrzymuje się prawie do skali odwzorowania 1:10 (fotografia ogólna, portret, krajobraz).
Przy maksymalnej skali odwzorowania 1:1 nawet przysłona f/16 swobodnie rozmywa tło. I to jak atrakcyjnie!
Prosta, 9-soczewkowa konstrukcja optyczna AF-S DX Micro Nikkora 40 mm f/2,8G składa się z 7 grup. Nie zawiera szkieł specjalnych, ale wyposażona została w korekcję CRC.
Mały, dobry i tani
Mały i lekki AF-S DX Micro Nikkor 40 mm f/2,8G oferuje naturalną skalę odwzorowania 1:1, bardzo wysoką ostrość zdjęć i ładnie rozmyte tło. Jasność obiektywu jest typowa w klasie, a autofokus ma nawet silnik SWM. Cena nowego Micro Nikkora zaczyna się już od tysiąca złotych, a to jedna z najlepszych wartości wśród obecnych makroobiektywów. Czy zatem, w klasie krótkiej optyki makro do lustrzanek APS-C, można chcieć czegoś więcej?
Tekst i zdjęcia: Jarosław Mikołajczuk
- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Obiektywy
- Odsłony: 6797
Firma Samyang wprowadza do swojej oferty nowy obiektyw filmowy V-DSLR 50 mm T1.5 AS UMC ze światłem f/1.4. Obiektyw wypełni on lukę pomiędzy modelami koreańskiego producenta o ogniskowych 35 mm i 85 mm. Wraz z wersją filmową w ofercie pojawi się także wersja fotograficzna obiektywu. Oficjalna premiera obiektywu odbędzie się na nadchodzących targach fotograficznych Photokina 2014 w Kolonii.
Samyang 50 mm T1.5 AS UMC został zaprojektowany do aparatów i kamer wyposażonych w matrycę światłoczułą formatu 24x36mm lub mniejszego. Oferuje pole widzenia wynoszące 46.2 stopnia, a dzięki dużej jasności wynoszącej T1.5 (f/1.4) ponadprzeciętnie radzi sobie w słabych warunkach oświetleniowych, zapewniając doskonałą plastykę obrazu oraz małą głębie ostrości. Na konstrukcję optyczną obiektywu składa się dziewięć soczewek umieszczonych w sześciu grupach (w tym jedna soczewka asferyczna oraz jedna hybrydowa asferyczna). Dla zapewnienia wysokiego kontrastu oraz wiernego odwzorowania barw soczewki pokryte zostały wielowarstwowymi powłokami antyrefleksyjnymi UMC.
Mocną stroną obiektywu Samyang 50 mm T1.5 VDSLR jest wyjątkowo delikatne i plastyczne odwzorowanie nieostrości znajdujących się poza płaszczyzną ostrości, czyli tzw. bokeh. Dzięki przysłonie zbudowanej z ośmiu listków, obiekty znajdujące się poza głębią ostrości odwzorowane są niezwykle miękko, co docenią zawodowi filmowcy oraz fotografowie specjalizujący się w fotografii portretowej.
Nowy obiektyw Samyang 50 mm T1.5 VDSLR zostanie po raz pierwszy zaprezentowany na targach fotograficznych Photokina 2014.
Samyang serdecznie zaprasza do odwiedzenia swojego stoiska na targach w Kolonii w dniach 16 - 21.09.2014.
Dla osób zainteresowanych uczestnictwem w targach Photokina 2014 Samyang przygotował bezpłatne wejściówki. Zapraszamy do śledzenia oficjalnej strony internetowej www.samyang.pl oraz profilu firmy na portalach społecznościowych, gdzie już niedługo pojawią się informacje o bezpłatnych wejściówkach: facebook.com/samyangpl.
- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Obiektywy
- Odsłony: 7322
Firma Lensbaby wprowadziła do swojej oferty dwa nowe produkty. Pierwszy to mały obiektyw LM-10, który można przymocować do smartfona. Drugi to Sweet 50 optic, który dzięki specjalnemu adapterowi może być używany ze zwykłymi aparatami.
Obiektyw LM-10 montowany jest na urządzeniu mobilnym (smartfonie lub tablecie wyposażonym w aparat) za pomocą magnesów. Konieczne jest wcześniejsze przyklejenie specjalnego stalowego pierścienia wokół optyki smartfona. Dzięki takiemu rozwiązaniu możliwe jest stosowanie innych obiektywów wyposażonych w magnesy, który sporo można znaleźć na rynku. Do LM-10 dołączona jest specjalna aplikacja (na platformy iOS i Android) ułatwiająca robienie zdjęć charakterystycznych dla produktów Lensbaby.
Kolejną nowością od Lensbaby jest Sweet 50 optic. To 50 mm obiektyw z przysłoną pracującą w zakresie f/2.5-22. Na budowę obiektywu składają się dwa elementy optyczne ułożone w jednej grupie. Minimalny dystans ostrzenia wynosi 45 cm. Sweet 50 optic montuje się do aparatu za pomocą adaptera Lensbaby Composer Pro dostępnego z mocowaniami Canon EF, Nikon F, Sony Alpha, Pentax K, Olympus 4/3, Micro 4/3rds, Sony NEX oraz Samsung NX.
Sweet 50 dostępny będzie od połowy września w cenie 299 dolarów (razem z adapterem Composer Pro). LM-10 można już zamawiać na stronie producenta - kosztuje 69 dolarów.
- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Obiektywy
- Odsłony: 7944
Szczytem marzeń dużej części fotografów jest „trzysetka dwa osiem”. Długie, jasne szkiełko, po przedłużeniu telekonwerterem – superdługie i nadal z przyzwoitym otworem względnym. No i kosztuje tylko tyle co wysokiej klasy reporterska lustrzanka. 400 mm f/2,8 oznacza więcej o zaledwie 100 mm, więc różnica niby nie jest duża. Ale w rzeczywistości to zupełnie inna bajka. Wystarczy wziąć ten obiektyw do ręki…
Nie, nie do ręki, do rąk. Bo to już nie 3 kilogramy jak w jasnej trzysetce, a półtorakrotnie więcej. Naprawdę odczuwalne. Tamtym obiektywem byłem w stanie fotografować z ręki, a tu bez monopodu było mi naprawdę ciężko. Natomiast przy statycznych motywach zaczyna obowiązywać zmieniona forma fotograficznego przykazania „dobry statyw to ciężki statyw”. Tu brzmi ono: dla „czterysetki dwa osiem” nie ma statywu zbyt ciężkiego. Do dużej masy obiektywu dochodzą bowiem jego rozmiary, a więc mamy spory moment bezwładności i zwiększoną wrażliwość na podmuchy wiatru. W dodatku kompanem tego typu optyki nie bywa Nikon D3100, a coś jednocyfrowego, z porządnymi gabarytami i ciężarem.
Optyczne wnętrze obiektywu tworzy 14 soczewek, w tym trzy niskodyspersyjne ED. Jeden z tylnych elementów pokryto nanokrystalicznymi warstwami przeciwodblaskowymi.
Osłona przeciwsłoneczna została zaprojektowana jako dwuczęściowa. Jednym z powodów tego niezbyt wygodnego rozwiązania jest stosunkowo nieduża odległość przodu obiektywu od mocowania statywowego – dłuższej osłony nie dałoby się założyć odwrotnie, do transportu. Ale w zamian mamy możliwość używania tylko jej połówki. Wśród sprzętowców z Nikon Polska nie ma zgody co do technologii wykonania osłony przeciwsłonecznej: to naprawdę włókno węglowe czy tyllko podróbka? Przedniego kapturka oczywiście nie przewidziano – nic dziwnego przy średnicy przodu obiektywu rzędu 16 cm. Jest za to znany z innych konstrukcji tej klasy tekstylny, wyściełany, głęboki kaptur.
Planując zakup statywu i głowicy pod taki zestaw, założenie udźwigu co najmniej dwukrotnie większego niż teoretycznie potrzeba jest rzeczą oczywistą. A i tak – jeśli to tylko możliwe – należy korzystać ze wszystkich możliwych wspomagaczy: dodatkowej podpórki mocującej przód obiektywu do statywu, wężyka spustowego, samowyzwalacza, wstępnego unoszenia lustra albo funkcji opóźnienia ekspozycji. Jest też oryginalna funkcja systemu stabilizacji, przeznaczona właśnie do zastosowań statywowych. Nikoniarze znają opcje Normal/Active przeznaczone do redukcji drgań rąk czy pojazdów, z których się fotografuje. A tu na panelu sterowniczym napotykamy suwaczek z oznaczeniami Normal/Tripod. Ten drugi tryb jest nastawiony na redukcję drgań o mniejszej amplitudzie, ale też o większej częstości niż te występujące przy fotografowaniu z ręki lub z monopodu. Dla tych zastosowań albo przy fotografowaniu ze statywu z „luźną” głowicą należy stosować ustawienie Normal. Przy tym ciekawostka: nikonowskie „czterysetki” ominęła pierwsza wersja systemu VR. Poprzednik testowanego obiektywu nie był stabilizowany, a tu trafiła od razu druga generacja stabilizatora, obiecująca skuteczność na poziomie 4 działek czasu. O ile obiektyw 300 mm f/2,8 w zasadzie trzymał ten poziom, to „czterysetka” już nie bardzo. Przy zdjęciach z ręki nie uzyskiwałem więcej niż 3 działki oraz 3,5 działki, fotografując z monopodu. Wynik i tak więcej niż dobry, lecz lekki niedosyt pozostaje. Pocieszać się można tym, że nawet przy przeciągnięciu czasu ekspozycji o 6 działek poza zasadę odwrotności ogniskowej, czyli do czasu 1/6 s, nadal wykonujemy ponad połowę zupełnie nieporuszonych zdjęć – z monopodu oczywiście.
Najnowszy dwukrotny telekonwerter ma monolityczną, metalową obudowę, lecz z tyłu brak mu uszczelki podwyższającej szczelność połączenia z aparatem.
AF-S Teleconverter TC-20E III to pionierska na skalę światową konstrukcja, zawierająca soczewkę asferyczną.
Obsługa obiektywu jest w miarę komfortowa, o ile określenie to w ogóle pasuje do współpracy z takim potworem: 4,6 kg żywej wagi i pół metra długości (z założoną dwuczęściową osłoną przeciwsłoneczną). Bardzo szeroki pierścień ostrości ma stopniowaną średnicę, więc łatwo znaleźć najwygodniejsze dla siebie miejsce jego obracania dwoma lub trzema palcami albo tylko kciukiem. Bo opór ruchu jest znikomy, jak dla mnie wręcz za mały. Trochę problemów sprawia też korzystanie z przełączników na panelu sterowania. Jest tam pięć bardzo podobnych suwaczków, więc bez kontroli wzrokowej to trochę loteria. To jednak drobnostki w porównaniu z samym dźwiganiem i transportem tego obiektywu. Ale od niektórych jeszcze więcej wysiłku będzie wymagało wydłubanie z kieszeni ponad 35 000 zł na sam zakup. Inna sprawa, że to „szkiełko” trafia głównie do agencji fotograficznych, więc szary zawodowy fotograf niezbyt często musi zmagać się z tym problemem.
Korpus obiektywu to wyłącznie metal, konkretnie stop magnezu. Uszczelnienia? Oczywiście! Tu pokazałem obiektyw z dołączonąnie dużą , zgrabną stopką monopodową. Podstawową stopkę, zapewniającą solidniejsze pr zyleganie do dużej płytki statywowej, oraz dobry chwyt dla dłoni noszącej obiektyw widzimy na zdjęciu w nagłówku artykułu. Ta otrzymywana w komplecie z obiektywem dodatkowa stopka od różnia „ czterysetkę ” od „trzysetki”. Zresztą nie tylko ona, ale też kuferek. Do „trzysetki” Nikon dodaje tylko półsztywny futerał.
Pozycja autofokusa A/M w momencie premiery obiektywu (lato 2007, razem Nikonem D3) była nowością w nikonowskiej optyce pro. W amatorskiej nie. Limiter odległości to rzecz oczywista w tej klasie obiektywów. Dwa najniższe suwaki służą do obsługi dodatkowych przycisków autofokusa umieszczonych tuż przed pierścieniem ostrości. Możemy wybrać zadanie dla nich: blokadę ostrości, aktywację autofokusa albo przy wołanie zapamiętanego dystansu ostrości. Najniżej położnym suwakiem decydujemy o dźwiękowej sygnalizacji użycia tych przycisków.
Pierścień ostrości ma szerokość ponad 7 cm i dwie różne średnice. Połączony jest on ze skalą odległości za pośrednictwem przekładni dwukrotnie zwalniającej. Również pierścieniem – typowo dla najdłuższych Nikkorów – aktywuje się system stabilizacji obrazu. Nie jest to może najwygodniejsze rozwiązanie, choć z drugiej strony dodanie szóstego suwaka na panel sterowniczy też nie byłoby dobrym pomysłem. Na zdjęciu widać tak że jeden z dwóch uchwytów paska pozwalającego nosić obiektyw (z aparatem, a nawet dołączonym złożonym monopodem) poziomo na ramieniu. To chyba najwygodniejsza z metod transportu. Szufladka z gwintem do wkręcania filtrów 52 mm znajduje się tuż przed mocowaniem bagnetowym.
Szufladka z gwintem do wkręcania filtrów 52 mm znajduje się tuż przed mocowaniem bagnetowym.
Jakość obrazu
Ostrość
Z przyjemnością zawiadamiam, że obiektyw powtórzył osiągnięcie Nikkora 300 mm f/2,8 VRII, któremu nie była potrzebna tabelka z wartościami rozdzielczości obrazu dla poszczególnych przysłon na środku i brzegu klatki. Powodem był tam i jest też teraz fakt, że w każdej z komórek tabeli musiałbym umieścić tę samą wartość, co niweczy sens jej tworzenia. W wypadku testowanej „czterysetki” wartością tą jest 2700 lph (linii na wysokości kadru) w przypadku JPEGów z aparatu (Nikona D3x) i 2800 lph dla RAWów. Wynik celujący, a zachwyca zwłaszcza dla pełnego otworu przysłony. Jednocześnie nawet przymknięcie do f/16 daje tylko nieznaczne zmiękczenie zdjęć, ale rozdzielczości jako takiej nie obniża. Na RAWach dostrzec można słabo widoczne ślady aberracji chromatycznej, a i to tylko przy przymkniętej mocniej przysłonie. Z JPEGów aparat oczywiście skutecznie tę wadę usuwa. Innych niedociągnięć obniżających ostrość obrazu nie dostrzegłem. Szóstka!
800 mm i pędzący skuter wodny to duże wyzwanie dla autofokusa. Dla Nikona D3x zbyt duże, bo przeważnie nie nadążał, pomimo współpracy z bardzo szybkim, godnych głośnych pochwał napędem AF obiektywu. Przy takich motywach znacznie lepiej sprawdzałby się D3s albo – jeszcze lepiej – D4.
Portret ,,czterysetką’’ na pięciometrowej łódce to nie najlepszy pomysł, ale jak trzeba, to można. Minimalna odległość ogniskowania tego obiek tywu wynosi 2,8 m, co pozwala nawet na bardzo ciasne ujęcie twarzy dziecka. Tylko nie próbujmy w takich warunkach pracować ot wartą przysłoną, gdyż głębia ostrości nie ma w tedy nawet jednego centymetra. Sam przymykałem do f/6,3. Ciekawostką jest spory minimalny otwór przysłony, f/22. Spodziewałem się możliwości przymknięcia silniejszego co najmniej o działkę.
Sam obiektyw, przysłona f/2,8. Winietowanie widać wyraźnie, choć przy tle takim jak niebo łatwo zauważyć nawet znacznie słabsze liczbowo ściemnienie obrzeży klatki.
Bez telekonwertera, otwarta przysłona. Plastyka nieostrości na wysokim poziomie: bez rozdwajania krawędzi, choć w lekko nieostrych źdźbłach trawy widać trochę „nerwowości”.
Tak wysoko nie mogę jednak ocenić obiektywu uzupełnionego najnowszym firmowym telekonwerterem o krotności 2. Ostrość środka klatki niby wygląda identycznie, ale obraz jest wyraźnie bardziej miękki, zwłaszcza przy otwartej przysłonie. A w tej konfiguracji obiektyw nieczęsto będzie przymykany, bo to przecież ogniskowa 800 mm i jasność f/5,6. Pole do manewrowania czasem i przysłoną jest więc niewielkie. Zauważalnie słabiej niż środek wyglądają brzegi kadru. Wykazują one 2500 lph na JPEGach i o 100 lph więcej na RAWach, lecz tylko przy przysłonach f/5,6-8. Dla mocniejszych przymknięć przepuszczenie zdjęć przez surowy format nie pomaga. A na dodatek wydobywa naprawdę sporo aberracji chromatycznej. Dobrze, że JPEGi zupełnie tego nie uwidoczniają. W sumie to pogorszenie jakości zdjęć nie dziwi zbytnio, ale też nie razi. 800 mm to już naprawdę bardzo „wyciągnięta” ogniskowa, przy tym uzyskana z udziałem telekonwertera, co w istotnym stopniu usprawiedliwia takie wyniki. Jednak patrząc obiektywnie, i tak należy je zakwalifikować do grupy bardzo dobrych.
Tak długą optyką zdjęcia wykonujemy przeważnie z dużych odległości. Pamiętajmy więc, że na ostrość obrazu oraz sposób oddania nieostrości spory wpływ ma stan atmosfery przed i za obiektem. Zwłaszcza w przypadku motywów takich jak ten, gdzie do drgającego nad rozgrzanym pasem startowym powietrza dokładają się strugi gorących gazów spalinowych. Niemniej efekty rozmycia tła mogą być w tych warunkach całkiem interesujące. Zdjęcie wykonane z użyciem telekonwertera, otwarta przysłona.
Ogniskowa 800 mm, przysłona f/5,6. Prawie nie kiwało, ale by złapać tę omegę w ciasny kadr, musiałem poświęcić kilka klatek. Podczas fotografowania z łódki znac znie efek t y wniej kadruje się z ręki, bo jakikolwiek statyw przenosi na aparat bujanie kadłuba, którego nie możemy kompensować ruchami naszego ciała. Jeśli jednak chcemy odciążyć ręce za pomocą statywu, to jakimś rozwiązaniem jest wtedy „luźna” głowica. Wycinek zdjęcia pokazuje, że po dołączeniu telekonwertera „czterysetka” nie należy do obiektywów z gatunku Novacula. Zwłaszcza przy otwartej przysłonie.
Bez telekonwertera, środek i odległy od niego brzeg kadru, dla przysłony otwartej i przymkniętej do f/5,6. Studyjny test na tablicy z kreskowymi wzorami nie wykazał tak dobrze widocznej poprawy jakości obrazu po przymknięciu przysłony. Rzecz dotyczy głównie kontrastu, ale i rozdzielczość wygląda trochę lepiej.
Obiektyw z telekonwerterem nie tworzy zdjęć tak ostrych, jak bez tego „przedłużacza”. Przymykanie przysłony pomaga tylko niewiele. Widoczny poniżej szeroki kadr, wykonany przy ,,normalnej'' ogniskowej 43 mm, pokazuje, jak wąsko w porównaniu z nią widzi optyka 800 m m. A to jeszcze nie koniec, gdyż pełnoklatkowe Nikony dysponują czymś w rodzaju cyfrowego telekonwertera, wykorzystującego wyłącznie pole widzenia obiektywówniepełnoklatkowych. Ten dodatkowy „crop” daje kąt widzenia odpowiadający ogniskowej 1200 mm. Prezentuje go drugie ze zdjęć poniżej.
Winietowanie
W tej konkurencji obiektyw już nie jest wzorowy, gdyż przy otwartej przysłonie prezentuje dość ostre ściemnienie naroży kadru o 1 EV. Z tym że przymknięcie przysłony o działkę daje niemal zupełną likwidację winietowania. Identycznie działa redukcja winietowania wbudowana w pełnoklatkowe Nikony, choć tu zadowalający efekt uzyskamy dopiero przy użyciu najwyższego stopnia intensywności działania tego wspomagacza. Piątka.
Zestaw z telekonwerterem sprawia mniej kłopotów, gdyż dla otwartej przysłony charakteryzuje się winietowaniem łagodniejszym i słabszym (około 2/3 EV). Dla usunięcia ciemniejszych rogów klatki wystarczy lekko przymknąć przysłonę – o działkę to aż nadto, ewentualnie skorzystać ze średniego (a nawet niskiego) stopnia usuwania winietowania. Piątka z plusem.
Dystorsja
Żaden problem: półprocentowa „poduszka” dla obiektywu bez telekonwertera i o tej samej intensywności „beczka”, pojawiająca się po jego dołożeniu. Te zniekształcenia w praktyce są zupełnie niewidoczne. Piątka z plusem!
Pod światło
Blików praktycznie brak – dosłownie pojedyncze dostrzec można dla mocno przymkniętej przysłony i słońca w kadrze. Jednak zarówno w towarzystwie telekonwertera, jak i bez niego, obiektyw tworzy rozświetlenia wokół źródła światła. Są one całkiem spore i przyznam, że się ich nie spodziewałem. Co wcale nie przeszkadza mi ocenić tu obiektyw, również w towarzystwie konwertera, na piątkę z minusem.
Podsumowanie
Tego można się było spodziewać. Skoro już długi, jasny obiektyw kosztuje fortunę, to musi być bardzo dobry. Albo jeszcze lepszy, czego przykładem jest nikonowska „czterysetka”. Obok bardzo wysokiej i równej w całym kadrze ostrości obrazu oraz znikomej dystorsji, ma on też cechy na niższym niż wspaniały poziomie: wyraźne winietowanie dla otwartej przysłony oraz dość niespodziewane, choć wcale niedrażniące rozświetlenia przy zdjęciach pod ostre światło. Co jednak w żadnym razie nie pozwala obniżyć oceny tego obiektywu poniżej poziomu „znakomity”. Tak różowo już nie jest pod dodaniu telekonwertera. Bo nawet ten nowatorski konstrukcyjnie „przedłużacz”, wyposażony w asferyczną soczewkę, nie pozwala na utrzymanie przy 800 mm poziomu jakości z 400 mm. Lecz różnice (pojawiające się wyłącznie w ostrości) są na tyle nieduże, że nikonowski zestaw 400 mm + TC w pełni zasługuje na ocenę bardzo dobrą.
Tekst i zdjęcia testowe: Roman Zabawa
- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Obiektywy
- Odsłony: 48510
Jasne standardowe zoomy niezależnych producentów są chyba najczęściej rozważanymi propozycjami dla lustrzanek niepełnoklatkowych średniej i wyższej klasy. Takie obiektywy są bowiem podstawą dla większości zaawansowanych fotografujących, spośród których nie każdego stać na analogiczną optykę firmową. Ta bowiem zdecydowanie nie należy do tanich. U Canona nie jest jeszcze bardzo źle, gdyż jego „prawie eLka” 17-55 mm f/2,8 IS jest do kupienia za w miarę rozsądne pieniądze, ale już podobny obiektyw Nikona to wydatek o półtora tysiąca złotych większy. Dlatego oba niezależne zoomy przetestowałem właśnie na Nikonie.
Prawie bliźniaki
Postawione obok siebie, prezentują się bardzo podobnie: niemal identyczne rozmiary i masa, zbliżony układ i szerokość pierścieni, takie same kolory – sporo czerni plus kapnięcie złotem. Tak jakby pochodziły z pracowni tego samego designera i tej samej fabryki. No, może nie aż tak, ale przyznać trzeba, że oba zostały wyprodukowane w samej Japonii, a nie u któregoś z jej bliższych bądź dalszych sąsiadów. „Firmowa” konkurencja nie zawsze może się tym poszczycić.
Sigma, tradycyjnie, prezentuje się trochę smutniej, skromniej, ale też szczuplej. Tamron ma bardziej urozmaicone moletowanie pierścieni i większą średnicę obudowy, ładniej dopasowaną do wielkości osłony przeciwsłonecznej.
W sumie wzornictwem wygrywa Tamron, ale wygodą obsługi Sigma. Składają się na to nieco słabszy opór pierścienia ogniskowych oraz znacznie mniejszy kąt wymagany do przejechania z jednego krańca zakresu w drugi. Natomiast w ręcznym ustawianiu ostrości mamy remis przy niskim poziomie rywalizacji – to z powodu zupełnie niewyczuwalnego oporu ruchu pierścieni odległości.
W środku
W kwestii wyrafinowania optyki Tamron wygląda nieco ciekawej. Posiada 19 soczewek (o dwie więcej niż Sigma), a wśród nich trafiamy aż na trzy rodzaje „szlachetnych” szkiełek. Są tam trzy soczewki asferyczne, dwie ze szkła o niskiej dyspersji LD oraz dwie ze szkła o wysokim współczynniku załamania światła XR. Sigma rewanżuje się obecnością swych najnowszych soczewek niskodyspersyjnych FLD, zachowujących się prawie tak jak słynne canonowskie fluorytowe. Różnice w rzeczywistych kątach widzenia obiektywów są symboliczne i zgodne z oficjalnymi danymi technicznymi. Sigma widzi trochę węziej dla 17 mm (kadr uboższy zaledwie o pół metra, jeśli fotografujemy z odległości 100 m), ale tę „straszną przegraną” odbija sobie na długim krańcu zooma, gdyż Tamron tam też widzi szerszej. Jednak i ten efekt jest praktycznie niezauważalny, gdyż chodzi
o różnicę ogniskowych 0,25 mm.
Tamron ma ciekawszą konstrukcję optyczną, a jej szczegóły ujawnia pełna, oficjalna nazwa obiektywu: Tamron SP 17-50 mm f/2,8 XR Di II VC LD Aspherical [IF].
Wartości rozdzielczości obrazu uzyskanego na JPEGach z Nikona D7000, przy poszczególnych ogniskowych i otworach względnych, w środku i na brzegu kadru, wyrażone w liniach na wysokości kadru (lph).
Składnikiem układów optycznych obu zoomów są człony odpowiedzialne za redukcję rozmazań obrazu. Po wcześniejszym teście Tamrona 70-300 mm spodziewałem się bardzo dobrego wyniku pracy systemu stabilizacji VC także i tego zooma, lecz trochę się zawiodłem. Niby nie można narzekać, bo skuteczność na poziomie 2,5-3 działek czasu to wynik jak najbardziej przyzwoity, a przy tym trochę lepszy niż u Sigmy (2,5 działki), ale niedosyt pozostał. Przy tym tamronowski system stabilizacji nieźle hałasuje. Nie to, żeby od razu płoszył fotografowane osoby, ale słychać go wyjątkowo wyraźnie. Natomiast OS Sigmy jest zupełnie niesłyszalny.
Panele sterownicze obu zoomów zawierają wyłączniki autofokusa i stabilizacji. Sigmowski tradycyjnie prezentuje się bardziej topornie, ale też nieco łatwiej obsługiwać go w grubych rękawiczkach. Niemniej w przypadku obu regularnie zdarzało mi się niechcący zmieniać położenia przełączników przy wyciąganiu obiektywu z torby.
Zoomy wyposażono w blokadę wysuwu w pozycji „17 mm”. Tamronowski suwaczek ma wygodniejszy w obsłudze kształt, lecz sigmowski jest znacznie sensowniej umieszczony pod kciukiem lewej dłoni obejmującej obiektyw od dołu.
Trochę dłuższa i minimalnie szczuplejsza tamronowska osłona przeciwsłoneczna kryje otaczające przednią soczewkę mocowanie filtrów 72 mm, podczas gdy w Sigmie korzystamy z o rozmiar większych 77 mm.
Podobnie rzecz się ma z autofokusem, który w Sigmie działa o niebo ciszej, a przy tym znacznie szybciej niż w obiektywie Tamrona. Do pełni szczęścia brakuje jej tylko pierścieniowego silnika AF. Ten wbudowany w nią niby jest ultradźwiękowy, ale to „mikromotor” sprzęgany z mechanizmem ogniskowania za pomocą przekładni zębatej. Nie ma więc mowy o ręcznym doostrzaniu bez przełączenia obiektywu w tryb MF. U Tamrona mamy ten sam problem, z tym że silnik autofokusa nie ma z ultradźwiękami nic wspólnego, więc hałasuje na potęgę. Mniej więcej tak samo słychać byłoby „śrubokrętowy” napęd AF pochodzący z korpusu Nikona, z tym że on z pewnością byłby szybszy. Ale za to silnik wbudowany pozwala na automatyczne ustawianie ostrości także przy współpracy Tamrona z prostszymi lustrzankami Nikona, niewyposażonymi we własny napęd AF.
JAKOŚĆ OBRAZU
Ostrość
Przeglądając liczby z tabeli, zauważamy, że żaden z obiektywów w konkurencji rozdzielczości nie zanotował wpadki. 2500 lph to maksimum osiągane na JPEGach przez Nikona D7000, a więc oba zoomy potrafią „wyssać” z tego aparatu wszystko co się da. Jednak nie można tego powiedzieć o RAWach, gdyż w ich wypadku D7000 z dobrymi stałkami prezentuje 2700 lph, a takiego wyniku testowane tu obiektywy nie uzyskują. Niemniej poprawa o 100 lph w centrum klatki i o 100-200 lph w narożach jest do osiągnięcia. Trochę większe zyski z zapisu na RAWach wykazuje tu Tamron, szczególnie na obrzeżach klatki. Ale i surowy format nie pomoże temu zoomowi ukryć istotnej wady – miękkości obrazu przy najdłuższej ogniskowej. „Czysta” rozdzielczość jest tam zaledwie o 100 lph niższa niż u Sigmy, ale „mydło” przy mocniej otwartej przysłonie razi. Pewna poprawa następuje po przymknięciu przysłony do f/5,6, a wyraźniejsza przy f/11, ale mnie to jakoś nie w pełni satysfakcjonuje. Z tym że i Sigma nie pozostaje bez grzechu, którym jest krzywizna pola obrazu ujawniająca się przy najkrótszej ogniskowej. Wartości z tabeli dla brzegów klatki przy 17 mm to wartości uzyskane po ustawieniu ostrości w rogu kadru. Jeśli obiektyw zogniskujemy na środek, to rogi wykażą dla mocniej otwartej przysłony o 100-200 lph mniej. Przymykanie, przy zwiększonej głębi ostrości, pomaga zlikwidować problem, ale przy małych dystansach znika on dopiero dla f/11. Sigma rewanżuje się lepszymi wynikami w centrum klatki, a szczególnie uzyskiwaniem najwyższej rozdzielczości przy większych otworach przysłony.
Ogniskowa 17 mm, przysłona f/8. Pod światło Tamron nie jest ideałem, ale w plenerze to Sigma częściej zawodziła.
Ściemnienie rogów zdjęć dla 17 mm i otwartej przysłony w obu zoomach ma jednakową intensywność, ale w Sigmie obejmuje nieco większy obszar. Za to znika zupełnie po przymknięciu przysłony do f/5,6, podczas gdy Tamronowi przydaje się f/8.
Porównanie maksymalnych skal odwzorowania osiąganych przez obydwa obiektywy. Okazuje się, że oficjalne dane techniczne to jedno, a praktyka drugie. Tamron z „katalogową” maksymalną skalą odwzorowania 1:4,8 powinien o włos wygrać w konkurencji przydatności do makrofotografii nad Sigmą, której konstruktorzy deklarują 1:5. Większą skalę osiąga jednak Sigma, po prostu dlatego, że zamiast przestrzegać minimalnej odległości ogniskowania 0,28 m, ostrzy już od 23 cm. Natomiast Tamron w miarę dokładnie trzyma się swego katalogowego dystansu 0,29 m. Tak czy inaczej szkoda, że w obu zoomach przy maksymalnym makro płaszczyzna ostrości znajduje się zaledwie kilka centymetrów przed przednią soczewką.
Najkrótsza ogniskowa: dystorsja beczkowata jest widoczna, ale nie straszy.
Najkrótsza ogniskowa. Krzywizna pola obrazu zooma Sigmy nie ma znaczenia, gdy ustawiamy duży dystans ostrości i głębia ostrości załatwia sprawę. Przy otwartej przysłonie brzegi kadru na wycinku z Sigmy wyglądają wręcz lepiej niż te z Tamrona. Ten jednak prezentuje się trochę korzystniej dla przymkniętej przysłony.
Ogniskowa 28 mm, przysłona f/8. Tamron daje lepsze efekty zarówno w centrum klatki, jak i na brzegu.
Aberrację chromatyczną widzimy tylko na niekorygowanych RAWach, gdyż na JPEGach jest ona przez Nikony skutecznie usuwana. „Surowe” zdjęcia z obu zoomów prezentują sporą jej intensywność przy 17 mm, bez względu na wartość przysłony, choć przy bardziej przymkniętej Tamron wypada nieco gorzej. Za to Sigma wykazuje też trochę AC przy 50 mm, podczas gdy Tamron praktycznie nie. Jednak już przepuszczenie RAWów przez wywoływarkę zawierającą profile wad obiektywów pozwala na szybkie i skuteczne automatyczne usunięcie problemu. Oczywiście nie tylko tego, ale też dystorsji i winietowania. Sam korzystałem z Adobe Camera Raw, które dokładniej korygowało zdjęcia z Tamrona, pozostawiając nieco do życzenia, jeśli chodzi o dystorsję Sigmy.
Sigma Tamron
Odwzorowanie nieostrych stref kadru (tu 17 mm f/2,8) w obu obiektywach wygląda niemal identycznie. Dotyczy to zarówno bokeh, jak i nieostrych krawędzi.
Winietowanie
Przyznam, że oba zoomy miło mnie zaskoczyły. Winietowanie przy otwartej przysłonie niby jest, może nie bardzo silne, ale ściemniające klatkę dość ostro tuż przy narożach, a więc dobrze widoczne. Jednak przymykanie przysłony obu zoomów szybko radzi sobie z problemem. Trochę lepiej wychodzi to Sigmie, której ściemnienie o 4/3 EV dla 17 mm znika całkowicie przy f/5,6, a nieco słabsze dla średnich i dłuższych ogniskowych już przy f/4. U Tamrona identyczne ściemnienie w dole zooma wymaga dla likwidacji użycia f/8, choć już przy f/5,6 nie bardzo można narzekać. Natomiast winietowanie na poziomie około 1 EV, występujące dla środka i góry zooma, usuwa się przymknięciem przysłony do f/5,6. W sumie wyniki bardzo przyzwoite; trochę bałem się, że tak jasne zoomy będą miały istotne problemy z winietowaniem, zwłaszcza w dole zakresu ogniskowych.
Ostre winietowanie przy najdłuższej ogniskowej i otwartej przysłonie prezentuje się niemal identycznie. Ale tak jak przy 17 mm, tak i tu Sigma dla jego likwidacji wymaga słabszego przymknięcia – f/4 w porównaniu z f/5,6 Tamrona.
Ogniskowa 50 mm, otwarta przysłona. Sigma górą na całej powierzchni kadru.
Obiektywy w podobnym stopniu zwiększają swoją długość przy zmianie ogniskowej z 17 mm na 50 mm
Dystorsja
Tu napotykamy sytuację klasyczną, czyli silną „beczkę” w dole zakresu ogniskowych oraz mało istotne zniekształcenia w środku i w górze zakresu zooma. Dystorsja beczkowata Sigmy zniekształca linie biegnące wzdłuż brzegu klatki o 2,8%, czyli sporo, ale jeszcze bez tragedii. Sprawy w Tamronie mają się gorzej, gdyż u niego napotykamy zniekształcenie aż o 3,5%. To już wynik mało ciekawy. Całe szczęście, że obie wartości uzyskane w teście studyjnym przy niedużych dystansach ustawiania ostrości nie w pełni potwierdzają się przy większych odległościach fotografowania. Dlatego oba zoomy mogę ocenić w tej konkurencji pozytywnie. Uzupełnię jeszcze, że dystorsja beczkowata Sigmy słabnie do zera przy ogniskowej 28 mm, a potem przechodzi w „poduszkę” osiągającą wartość 0,8% przy 50 mm. Natomiast u Tamrona „beczka” zmniejsza się powoli: do 0,6% dla 28 mm i do zera dla długiego krańca zooma.
Pod światło
Znowu oba obiektywy uzyskują niemal bardzo dobre wyniki, w każdym razie w „złośliwym” teście studyjnym, czyli dla ostrego, kierunkowego źródła światła w rogu kadru. Sigma prezentuje się trochę lepiej, z występującym rzadko jednym słabym i małym blikiem oraz wyjątkowo z trzema dla 17 mm i mocno przymkniętej przysłony. Natomiast Tamron, zawsze gdy ma w polu widzenia źródło światła, tworzy pojedynczą, niedużą, ale wyraźną pomarańczową plamkę. Dodatkiem do niej jest kilka zielonych, ale te pojawiają się wyłącznie w tej samej sytuacji, co w Sigmie. I wypadałoby jej przyznać mocną piątkę, a Tamronowi czwórkę z dużym plusem, gdyby nie wyniki testów plenerowych. Wtedy to szeroki kąt i przymknięta przysłona prowokowały Sigmę do tworzenia pojedynczego, dużego i oryginalnego bliku na każdym zdjęciu, podczas gdy Tamron okazywał się na działania słońca bardziej, choć też nie całkiem, odporny. Tak więc czwórka z plusem dla obu.
Podsumowanie
Okazuje się, że te zoomy nie tylko zewnętrznie wydają się bardzo podobne. We wszystkich konkurencjach optycznych wyniki ich pracy są bardzo zbliżone i nigdy nie dzieli ich przepaść czy choćby większy dół. Raz wygrywa jeden, raz drugi, a w każdym starciu wymieniają równie silne, celne ciosy. W ostrości obrazu Tamron nie może pochwalić się najdłuższą ogniskową, ale nie wykazuje krzywizny pola dla 17 mm, jak ma to miejsce w Sigmie. Pod światło trochę gorzej wypadł w studio, ale zrewanżował się plenerem. Ma nieco skuteczniejszą stabilizację obrazu, ale „beczką” (studyjną) dla dołu zooma nie bardzo może się chwalić. Minimalnie gorzej wypada też, jeśli chodzi o winietowanie. Tak więc, jeśli za całość testów jakości obiektywu i obrazu trochę wyżej oceniłbym Sigmę.
Roman Zabawa
- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Obiektywy
- Odsłony: 7440
Firma Ricoh zaprezentowała nowy obiektyw Pentax-DA645 28-45 mm f/4.5 ED AW SR przeznaczony specjalnie dla średnioformatowych aparatów tej marki. Obudowa obiektywu jest odporna na pył i warunki pogodowe.
Na konstrukcję nowego obiektywu Pentaxa składa się 17 elementów optycznych ułożonych w 12 grupach, z czego dwa elementy są asferyczne, a dwa wykonane ze szkła ED. Oprócz tego zastosowane zostały powłoki HD oraz Aero Bright zwiększające przepuszczalność światła oraz minimalizujące powstawanie flar czy odblasków. Minimalny dystans ostrzenia wynosi 40 cm.
Obiektyw wyposażono również w stabilizację obrazu - według zapewnień producenta o skuteczności 3.5 EV. Pentax-DA645 28-45 mm waży ok. półtora kilograma. Jak podkreśla Ricoh, dzięki 11 uszczelnieniom jego obudowa jest odporna na działanie pyłu i warunków pogodowych.
Ze względu na wielkość detektora, w przypadku używania obiektywu z korpusami takimi jak Pentax 645Z lub 645D, uzyskujemy kąty widzenia takie jak w obiektywie 22-35.5 mm podłączonym do aparatu pełnoklatkowego.
Pentax-DA645 28-45 mm f/4.5 ED AW SR kosztować będzie ok. 5 tys. dolarów. Obiektyw ma być dostępny jeszcze w tym miesiącu.
- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Obiektywy
- Odsłony: 6366
Nowy model obiektywu Tokina AT-X 70-200 mm f/4 PRO FX VCM-S można już kupić w punktach sprzedaży firmy Next77 na terenie całego kraju. Firma Next77 jest wyłącznym dystrybutorem tej marki w Polsce.
Nowa Tokina AT-X 70-200 mm f/4 PRO FX VCM-S to zmiennoogniskowy teleobiektyw klasy premium zaprojektowany do współpracy z lustrzankami pełnoklatkowymi i APS-C. Producent zapewnia, że konstrukcja optyczna obiektywu, oparta między innymi na trzech soczewkach SD (Super-Low Dispersion) o niskim współczynniku dyspersji, pozwoli uzyskać bardzo dobrą ostrość w całym zakresie ogniskowych już przy pełnym otwarciu przysłony. Stała maksymalna wartość przysłony f/4 w całym zakresie ogniskowych gwarantuje wysokie właściwości optyczne, a sam obiektyw zachowuje niewielkie rozmiary i jest łatwy w obsłudze.
Tokina AT-X 70-200 mm f/4 PRO FX VCM-S wyposażona została w nowy moduł redukcji drgań VCM (Vibration Correction Module) o skuteczności 3EV, który świetnie sprawdza się, gdy niemożliwe jest użycie statywu lub monopodu. Obiektyw ma również szybki i cichy pierścieniowy napęd autofokusa sprawdzający się w fotografii sportowej.
Obiektyw standardowo wyposażony jest w tulipanową osłonę przeciwsłoneczną BH-672, której kształt i rozmiary zostały tak dobrane, aby uzyskać możliwie najlepszą ochronę przedniej soczewki przed bocznym światłem i zachować kompaktowe wymiary podczas fotografowania i transportu. Obiektyw może być zamocowany bezpośrednio na statywie lub monopodzie za pomocą uchwytu pierścieniowego (TM-750) dostępnego poza zestawem.
Obiektyw dostępny jest z mocowaniem Nikon F, jednakże planowane jest wprowadzenie także innych mocowań bagnetowych.
Nowy model AT-X 70-200 mm f/4 PRO FX VCM-S będzie można przetestować podczas zbliżającego się Dnia Otwartego z marką Tokina - Krakowie 29 lipca, w salonie Foto-Tip. Organizator przewidział wiele atrakcji. W programie – poza premierą nowego modelu i testowaniem pełnej gamy obiektywów - inspirujące wykłady i sesja zdjęciowa w studio fotograficznym.
Cena
Cena detaliczna z VAT - 3999 PLN.
Gwarancja
Wszystkie obiektywy marki Tokina objęte są dwuletnią gwarancją.